środa, 14 września 2022

 

 

SCHADT'S BRAUEREI BRUNSZWIK

Ciekawostka na piwnym szlaku



Brunszwik jest miastem o wspaniałej historii i tradycji. Korzeniami sięga IX wieku, kiedy to w rejonie dzisiejszego Targu Węglowego (Kohlmarkt) powstała osada, późniejsze Stare Miasto (Altstadt). Okres rozkwitu zawdzięcza księciu Henrykowi o przydomku Lew (Heinrich der Löwe), który w połowie XII wieku wybrał go na główną siedzibę. Wzniósł on zamek oraz katedrę św. Błażeja (St. Blasius), a miasto umocnił murami i fosami. Ponadto założył na północ od Starego Miasta - na terenach wokół kościoła św. Andrzeja (St. Andreas) - Nowe Miasto (Neustadt). Prawa miejskie Brunszwik otrzymał w 1227 roku, zaś od 1260 roku do połowy XVIII wieku był członkiem Hanzy. W tym czasie miasto słynęło z eksportowego piwa Mumme, o którym piszę obszernie w innym poście.
 

Na półkach miejscowych sklepów króluje lokalny Wolters - głównie w stylu helles i pils.

Choć Mumme jest obecne w mieście - dziś jest to grupa produktów, promowanych przez Miasto i dostępnych głównie w punktach informacji turystycznej - to trudno znaleźć lokal, w którym moglibyśmy napić się tego piwa. W restauracjach i pubach króluje piwo z browaru Wolters - owszem, położonego w Brunszwiku, nieopodal dworca głównego - jest to jednak browar przemysłowy, serwujący głównie tradycyjne niemieckie pilsy. Produkty z tego browaru dominują też w miejscowych sklepach. Oczywiście znajdziemy też lokale serwujące piwa z innych części Niemiec, np. dość popularny jest Dibels, a z pszenicznych piw Paulaner i Tucher. Wolters to piwo jak najbardziej pijalne, o łagodnym aromacie i wysyceniu, dobrze gaszące pragnienie w upalne dni (a takie właśnie były w trakcie mojej wizyty w tym mieście).


Widok ogólny na browar restauracyjny rodziny Schadt.
 
Zostawmy jednak na boku wyroby przemysłowe. W Brunszwiku znajdziemy ciekawy przybytek piwny. Jest nim Schadt,s Brauerei, założony w 1985 roku. Jak piszą o nim właściciele - pierwszy tego typu obiekt w północnych Niemczech. Krótkie poszukiwania w internecie - rzeczywiście, nie znalazłem starszego. W browarze warzone są cztery rozdaje piwa: pilzner, marcowe, pszeniczne i koźlak. Już na pierwszy rzut oka widać, że będzie konserwatywnie - a nawet ultra-konserwatywnie. W sumie to bardzo mi się to podoba. I tu pierwsze zaskoczenie. Lokal w niedzielę jest zamknięty na cztery spusty. Zresztą ogólne pustki szybko przekonują, że jest to pora rodzinna i niewiele lokali prowadzi działalność. Głównie te nastawione na turystów. Zaskoczenie drugie - tych nie ma zbyt wielu, pomimo, że miasto jest piękne, pełne pamiątek historycznych i piwa. Po pobycie w Kolonii i Düsseldorfie to prawdziwy szok. Kto był tam w sezonie, wie o czym mówię.


Witryna browaru z widokiem na opustoszałą ulicę - cóż, niedzielne popołudnie.

Nie zrażeni niedzielnym niepowodzeniem wracamy w poniedziałek. Witają nas miłe sercu, swojskie obrazki. Ogródek wypełniony (na szczęście nie do ostatniego miejsca), można więc przysiąść i przystąpić do jakże oczekiwanej konsumpcji. Pierwszy kontakt z obsługą może wydać się katastrofalny. Lokal obsługiwany jest - jak zdołałem to ustalić w późniejszej rozmowie - przez osoby z rodziny władającej browarem. Sympatyczna Pani jest niezrównaną mistrzynią w kreowaniu chaosu absolutnego (pierwsze miejsce na mojej liście). A jednak... w tym szaleństwie jest metoda. Po około pół godzinie (!) dostajemy kartę i w niedługi czas później - pierwsze piwo. Dalej wszystko przebiega już gładko. Współczuję tylko zbytecznie przebywanych kilometrów, nagłych powrotów w pół drogi (z piwem w ręce, na które tęsknie spogląda spragniony klient) i innych, zupełnie nieprawdopodobnych wypadków. Szybko okazuje się, że w stałej ofercie jest tylko pilzner i jedno piwo specjalne (akurat było marcowe). OK, w sumie nie oczekiwałem niczego innego.


Warzelnia browaru wyeksponowana wewnątrz - dziś to szacowna seniorka w swej kategorii.

Podane piwo ma idealną temperaturę (tzn. nie jest za zimne, czego nie znoszę), sympatyczną pianę, po której zostają charakterystyczne krążki (w pierwszym kuflu pozostało ich siedem) oraz przyjemny chmielowy aromat (choć nie jest zbyt gorzkie - raczej dobrze zbalansowane). Piwo jest oczywiście mało klarowne, jak przystało na produkt naturalny, czyli niefiltrowany i niepasteryzowany. Powiedzmy sobie szczerze - nie jest to piwo wybitne. Ale takie, na które chętnie się wraca, już zdecydowanie tak. Ma też w sobie to coś (czego nie potrafię zdefiniować), taką nutę... swojskości. Piwo marcowe było mniej udane. Niby wszystko w porządku, szybko jednak powróciliśmy do sympatycznego pilznera. Dodam, że w lokalu serwują całkiem smaczne jedzenie - no, ale nie ono jest tu najważniejsze.

 

Jedna z sal wewnątrz piwiarni.Czas się tu na pewno zatrzymał.

Krótka wizyta we wnętrzu i rozmowa z właścicielką przynosi garść podstawowych informacji. Piwo warzy się na warzelni o wybiciu 11 hl, w interesującej, miedzianej obudowie. Dość sfatygowanej dodajmy - no, ale instalacja ma już 37 lat. W tym czasie Niemcy dwukrotnie zdobyły (i straciły) mistrzostwo świata w piłce kopanej a Roberta Lewandowskiego nie było jeszcze na świecie (tak, tak!). Tabliczka znamionowa wskazuje, że jest to wyrób znanej firmy Kaspar Schulz, choć jak sprawdziłem później, browar występuje w referencjach firmy Caspary. Z pozwoleniem na wykonanie zdjęć nie miałem najmniejszego problemu. Obok znajduje się sala urządzona w stylu typowej bierstube. Miałem wrażenie, że w powietrzu unosi się wciąż zapach tytoniowego dymu - choć dziś oczywiście palenie jest surowo zabronione.

 

Piwo w stylu bawarki (nie mylić ze stylem bawarskim). Kolejna wpadka obsługi, która... wychodzi na zdrowie (drożdże maja mnóstwo witamin :)

Na koniec spotkał nas prawdziwy hit wieczoru. Kolejne podane piwo przypominało cienką kawę z mlekiem lub bawarkę (dla niezorientowanych - herbata z niewielką ilością mleka). Podekscytowana Pani wyjaśniła, że właśnie musiała podpiąć się do nowego tanka (piwo serwuje się tu wprost z tanków leżakowych, nie z beczek), no i coś poszło nie tak, a piwowara właśnie nie było. Prawdziwie drożdżowe piwo (od razu przypomniał mi się pewien wyrób z browaru EDI). Piwo okazało się całkowicie pijalne, wyczuwalność drożdży była... minimalna. Lokalsi pociągali z kufli z minami Bustera Keatona (taki komik z epoki łowców reniferów, czy nawet mamutów), tylko jakaś para turystów pozostawiła niedopite kufle. Po chwili sytuacja powróciła do normy. Oj, warto tu kiedyś wrócić!

 

NA TROPACH BRUNSZWICKIEGO MUMME

Współczesna wariacja na temat


Pierwsza udokumentowana wzmianka o brunszwickim piwie Mumme pochodzi z 1390 roku. Jest to rachunek miejski za kilka beczek piwa przeznaczonych na cele publiczne. Dowodzi on, że produkcja tego trunku była wówczas rozpowszechniona i prowadzona przez liczne brunszwickie browary. Mumme było popularne nie tylko wśród pospólstwa, ale także wśród rządzących władców. W 1425 roku miasto ofiarowało dwie beczki tego piwa jako dar dla landgrafa Hesji podczas jego wizyty w mieście. Ówczesne Mumme określa się jako proste, niemniej jednak o dużej zawartości słodu. W średniowieczu Brunszwik był ważnym ośrodkiem wymiany handlowej, a od połowy XIII wieku należał do hanzeatyckiego związku miast handlowych. Dla Brunszwiku jednym z najważniejszych towarów w handlu dalekosiężnym było Mumme, produkowane przez liczne browary. Przez nadmorskie miasta takie jak Brema, Hamburg i Lubeka Mumme docierało do Skandynawii, Anglii, Holandii i Flandrii, Rosji oraz krajów nadbałtyckich.
 

Brunszwik ma długą i ciekawą historię, o czym możemy się przekonać odwiedzając miejscowe muzea.

W 1675 roku powstało Segelschiff-Mumme, gęste i zawierające dwukrotnie większą dawkę alkoholu, które w przeciwieństwie do zwykłego Mumme można było przechowywać przez praktycznie nieograniczony okres czasu, dlatego też był używany jako ważne uzupełnienie prowiantu na statkach. Segelschiff-Mumme stanowił istotny element racji żywnościowych marynarzy podczas ich długich rejsów. Ze względu na wysoką wartość odżywczą zapobiegał szkorbutowi i uzupełniał niedobór witamin. Statki transportowały Mumme przez Holandię do Indii, aż na morza południowe, do Indii Zachodnich i Ameryki Środkowej. Mumme było jedynym piwem, które można było bez szwanku przetransportować przez równik, co podkreślali ówcześni autorzy. Lekarz i przyrodnik z Wolfenbüttel dr Franz Ernst Brückmann, autor dziełka Mumia Brunsvicensium wydanego w 1736 roku pisał: [Mumme] jest tak trwałym napojem, że może przejść przez równik bez doznania jakiejkolwiek zmiany lub zepsucia, nie stając się przy tym kwaśnym i cuchnącym, i może być wysyłany do obu Indii bez niebezpieczeństwa. Nie zachowały się żadne zapisy o dokładnych sposobach warzenia któregoś z typów Mumme – wiemy tylko, że charakterystyczna była wysoka zawartość słodu, który odpowiadała za ciemnobrązowy kolor i gęstą konsystencję – w szczególności Segelschiff-Mumme. Definiując Mumme jako styl należy przyjąć założenie, że jest to jęczmienne piwo górnej fermentacji. Wysoką zawartość ekstraktu osiągana jest w procesie odparowywania brzeczki, w zależności od rodzaju - aż po konsystencję słodkiego jak cukier syropu.

 

Szklany puchar z XVI wieku - pijano z niego różne trunki. Czy również Mumme?

Segelschiff-Mumme nie nadawał się do gaszenia pragnienia. Podawano go niekiedy do śniadania – raczej jako przyprawę - z wędzoną szynką i tradycyjną suszoną kiełbasą. Sami mieszkańcy Brunszwiku pili głównie jasne piwo Broyhan lub ciemny Rotbier. Segelschiff-Mumme był przeznaczony przede wszystkim na eksport. Być może rację miał więc wspomniany Franz Ernst Brückmann, który zauważył, że Mumme łatwo wchodzi do głowy i czyni ją ciężką. Jednak wielu lekarzy przepisywało Mumme w leczeniu chorób i na wzmocnienie ze względu na odżywcze działanie i zdrowy skład. O Mumme krążą liczne opowieści i legendy. Długo utrzymywana była teoria, że piwowar Christian Mumme wymyślił lub ulepszył recepturę tego piwa i w ten sposób utrwalił swoje imię, została ona jednak naukowo obalona – nikt taki nigdy nie istniał. Pochodzenie nazwy pozostaje więc niejasne. Wspomnijmy w formie anegdoty, że najśmielsze przypuszczenia są takie, że piwo to przypomina poniekąd mumię, gdyż długi termin przydatności do spożycia jest porównywalny z egipską mumią.
 
 
Mumme na placu z widokiem na posag lwa - symbol Henryka Lwa, którego pałac widoczny jest po prawej stronie zdjęcia.

Wraz z upadkiem Hanzy Brunszwik stracił na znaczeniu gospodarczym. Tym samym podupadło i Mumme, gdyż piwowarzy brunszwiccy utracili tradycyjne rynki zbytu. W drugiej połowie XVII wieku zaczęły pojawiać się liczne skargi na piwo brunszwickie. Nie jest tajemnicą, że piwowarzy dopuszczali się licznych fałszerstw, dodając różne zakazane składniki. Wielu oszustw popełniano podczas transportu do miast portowych, np. poprzez odlanie części zawartości, uzupełnionej następnie wodą, aby ukryć kradzież. Brunszwiccy karczmarze coraz częściej serwowali też piwo z innych miast, łamiąc tym samym monopol miejscowych producentów. Od końca XVIII wieku mieszkańcom Brunszwiku oferowano bezalkoholowy napój słodowy o nazwie Braunschweiger Mumme, który miał być środkiem tonizującym i wzmacniającym, zwłaszcza na kolkę, bóle żołądka, podagrę i bóle zębów. W pewnym momencie warzenie Mumme rozprzestrzeniło się poza Brunszwik, na wzór np. porteru angielskiego. Było to dowodem popularności i wzięcia tego piwa, inaczej przecież lokalni browarnicy nie podejmowaliby się jego produkcji. Jak pisze znawca tematu Andrzej Urbanek (informacje dostępne na portalu browar.biz). W Elblągu lokalną wersję Elbinger Mumme warzyli jeszcze sto lat temu Rudolf Ullrich i Hermann Regier (browar Rudolfa Ullricha zamknięto w 1945 roku, zaś warzelnia trafiła do uruchamianego właśnie browaru w Suwałkach). We Fromborku Hermann Harder warzył Frauenburger Mumme jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku. Mumme warzono też Hamburgu i Wismarze.


Wnętrze starannie odrestaurowanego pałacu Henryka Lwa.

Tradycyjnie były to piwa o dużej zawartości zasypu słodowego i – relatywnie – niewielkiej ilości alkoholu. Przykładowo Mumme z Fromborka zawierało 3,68% alkoholu wagowo, przy 24,67% ekstraktu. Mumme warzono głównie w jednym celu - lekarze i aptekarze polecali go jako napój na wzmocnienie. W Brunszwiku warzono wiele różnych gatunków tego napoju. Oddajmy ponownie głos Andrzejowi Urbankowi: Na początku XVIII wieku piwowarzy oferowali mieszkańcom miasta "Mummen-Dünnbier" jako piwo całkiem cienkie, "einfache Stadt-Mumme" jako piwo zwyczajne, "Ernte-Mumme" na okres żniw, "Kirsch-Mumme" o aromacie czereśni, no i to, co rozsławiło imię miasta w świecie - "Mumia duplex", czyli "Doppelte Mumme", której wersja eksportowa "Doppelte Schiffsmumme", według analizy z 1931 roku posiadała 57,7% ekstraktu.
 
 
Buteleczka Mumme prezentuje się najlepiej na ławeczce z lwem - symbolem Henryka Lwa i miasta.

W 1880 roku w Brunszwiku pozostało już tylko dziesięć browarów. Tylko dwa z nich kontynuowały warzenie tradycyjnego napitku. Podczas II wojny światowej Franz Steger musiał ostatecznie wstrzymać produkcję z powodu braku surowców. Przetrwał wojnę, ale w 1954 roku zamknął interes na dobre. Browar rodziny Nettelbeck też musiał czasowo zamknąć browar w 1944 roku, ale wznowił produkcję już w w pięć lat później. Borykał się jednak z wieloma problemami i został przejściowo zamknięty. Browar wraz z recepturą odkupił od spadkobierców rodziny Nettelbeck Leo Basilius, utrzymując tradycję warzenia brunszwickiego piwa. Kiedy w 1990 roku konieczne stały się poważne inwestycje i wymiana urządzeń, produkcja Mumme została tymczasowo wstrzymana. Uruchomiono ją ponownie w 1996 roku. 
 
 
Podstawka z browaru Nettelbeck.

Współczesne Mumme to cała grupa produktów. Braunschweig Mumme to bezalkoholowy ekstrakt warzony ze słodu i wody. Uszlachetnia potrawy i napoje swoim ostrym smakiem. Dodaje wyjątkową nutę do piwa, kiełbasy, sera czy ciastek. Od kilku lat Braunschweiger Mummeleberwurst (rodzaj tradycyjnej kiełbasy brunszwickiej) ma prawo nosić znak "Kulinarny Ambasador Dolnej Saksonii 2019". W międzyczasie pojawiły się również książki kucharskie (również w wersji internetowej), dzięki którym Braunschweig Mumme trafia do domowych kuchni. Mumme Bier warzone jest zgodnie ze starymi tradycjami piwowarskimi jako piwo górnej fermentacji. Posiada 15 % ekstraktu i zawartość alkoholu 5,2 %. Sprzedawane jest w niewielkich butelkach o pojemności 100 mililitrów. Ciekawym produktem jest Mumme Likör, o zawartości ekstraktu 19%. Może być spożywany jak klasyczny likier lub używany jako przyprawa. Co roku w listopadzie w centrum Brunszwiku odbywa się festiwal Mumme. Ma on na celu wprowadzenie odwiedzających w świat brunszwickiego Mumme – jego tradycji i teraźniejszości. Oferowane są przeróżne kreacje na bazie Braunschweig Mumme, które można spróbować na miejscu lub zakupić na wynos. Myliłby się jednak ktoś podejrzewający, że Brunszwik to kraina Mumme płynąca. Nic bardziej mylnego! W centrum tego pięknego miasta nie udało mi się zlokalizować ani jednego lokalu, w którym można skosztować ten przysmak. Pewnie jest taki, lecz by odnaleźć musiałbym spędzić tu znacznie więcej czasu. Ciekawostką jest, że wszystkie produkty z serii Mumme dostępne są w biurze informacji turystycznej. I bardzo dobrze, bo browar Nettelbeck (przy którym funkcjonuje firmowy sklepik) położony jest na obrzeżach miasta. Wybór produktów oznaczonych znaczkiem Mumme pojechał więc do domu, gdzie odbyła się uroczysta degustacji. Mumme Bier to sympatyczne, ciemne piwo które przypominało mi w smaku dawnego koźlaka z Krotoszyna. A może to zbyt odległe skojarzenie? Braunschweig Mumme jeszcze poczeka – choć mam już upatrzone kilka przepisów, to brak czasu odsuwa jego wypróbowanie. Ale o rezultatach nie omieszkam poinformować!