czwartek, 12 grudnia 2019

DZIWNE PRZYPADKI BROWARU W CZERSKU - cz. II (do roku 1946)

Browar Pomorski, własność Antoni Zemke (nast. Jan Czarnowski, nast. Franciszka Czarnowska) 






Po krótkiej przerwie (obejmującej formalnie jedynie trzy miesiące 1938 roku - w praktyce nieco dłuższej) czerski browar wznowił działalność. Dodajmy dla porządku, że w roku 1930 został zaliczony do zakładów produkujących od 2 do 5 tysięcy hektolitrów piwa (raczej bliżej tej niższej granicy). W latach 1933 i 1935 brak go w wykazie browarów obejmującym te o produkcji powyżej 5 tysięcy hektolitrów. Piwo sprzedawano w Czersku i w najbliższej okolicy. Zachowało się kilka relacji potwierdzających, że było ono dobrej jakości. Zapewne właśnie to decydowało o tym, że browar (pomimo niewielkiej produkcji) utrzymywał się na rynku.

Sytuacja zmieniła się diametralnie wraz z wybuchem II wojny światowej. Oddziały niemieckie dotarły do Czerska 3 września około godziny 10 rano. Obywateli polskich wywłaszczano z majątków, zsyłano do obozów, mordowano. 4 listopada 1939 w lesie niedaleko Gutowca Niemcy rozstrzelali 28 mieszkańców Czerska i Mokrego, w tym członków Polskiego Związku Zachodniego. Wśród ofiar znaleźli się Jan Czarnowski oraz dr Antoni Zemke. Z tablicy pamiątkowej możemy dowiedzieć się, że Jan Czarnowski, urodzony w roku 1897 (w chwili śmierci miał więc zaledwie 42 lata), był rajcą miejskim. W masakrze zginął też Alojzy Glaza (urodziny w 1904 roku), pracownik browaru i przewodniczący lokalnego koła Stronnictwa Narodowego. Jak podają źródła Decyzję o aresztowaniu i skazaniu na śmierć tych zasłużonych 28 Obywateli Czerska i okolic podjęła „komisja" składająca się z – Hermana Grossa komisarycznego burmistrza, Ottona Sommerfelda i Johanna Bonina. Z kolei Kurt Redwanz z Malachina, dentysta czerski - Klinkosz, Wiktor Golla Heinricha Trienke dotarli osobiście do wszystkich wytypowanych ofiar, przewożąc skazanych przez siebie w tym kapturowym sądzie do miejscowego więzienia a nazajutrz - tj. 4 listopada wywieziono ich potajemnie na miejsce kaźni i tam zamordowano. Dodajmy, że byli to niemieccy sąsiedzi ofiar. Hermann Gross był właścicielem młyna parowego. Dwa tygodnie przed wybuchem wojny wyjechał wraz z rodziną na teren Gdańska, by powrócić w dniu wkroczenia wojsk niemieckich. Franciszka Czarnocka pozostała z trójką małoletnich dzieci w wieku 5, 7 i 11 lat. Oddajmy jej na chwilę głos: Jako obywatelce polskiej i Polce zajęta została cała ta posiadłość [mowa o majątku składającym się z ponad 8 ha gruntów, browaru i budynków gospodarczych] już w pierwszych dniach września 1939 r. przez okup[acyjne] władze niemieckie na rzecz Rzeszy Niem[ieckiej] i oddano ją wraz z przedsiębiorstwem w zarząd powiernikowi (Treuhanderowi). W następnych latach posiadłość tą niemiecki urząd powierniczy (Haupttreuhandstelle Ost) w Gdyni sprzedał Niemcowi, który tu dotąd przybył aż z Bawarii. Ten stan pozostał aż do chwili opuszczenia tut[ejszych] terenów przez władze niemieckieW dniu 20 stycznia firmę przeniesiono z polskiego do niemieckiego rejestru (Handelsregister A von Czersk), nadając jej nr 151.  Zachowano nazwę Browar Pomorski (Czersker Brauerei), uznając Franciszkę Czarnocką za byłą właścicielkę tej nieruchomości, aczkolwiek jej nazwisko pojawia się w nazwie firmy jeszcze w sierpniu 1942 roku. Zapewne wkrótce po tej dacie browar został odsprzedany niemieckiemu osadnikowi.
21 lutego 1945 roku Czersk został wyzwolony przez 492 pułk piechoty II Frontu Białoruskiego pod dowództwem podpułkownika Liamajewa. Jak pisze Franciszka Czarnocka: W początkach marca 1945 r. na wezwanie tut[ejszej] Milicji Ob[ywatelskiej] wzięłam posiadłość tą  z powrotem w moje posiadanie i użytkowanie. Rolę już uprawiłam i jestem w trakcie uruchomienia browaru, co w skutek działań wojennych połączone jest z trudnościami. Sprawę dodatkowo skomplikowało wejście w życie ustawy "O majątkach porzuconych i opuszczonych" z 6 maja 1945 roku. 
Przypomnijmy, jak definiowała ona mienie porzucone: Wszelki majątek ruchomy lub nieruchomy, który w związku z wojną rozpoczętą 1 września 1939 r. nie znajduje się w posiadaniu właściciela, jego prawnych następców lub osób prawa ich reprezentujących jest majątkiem opuszczonym w rozumieniu niniejszej ustawy. Franciszkę Czarnowską bronił paragraf 19 wspomnianej ustawy, mówiący o bezwzględnym przywróceniu własności majątku opuszczonego prawowitemu właścicielowi i to bez względu na fakt, w czyim posiadaniu majątek ten się znajduje. Sprawa była więc bezsporna, jednakże niemiecki posiadacz browaru w okresie okupacji poczynił w nim znaczne inwestycje. I właśnie te składniki majątku, jako mienie poniemieckie, podlegały zapisom ustawy. W protokole sporządzonym w dniu 13 czerwca 1945 protokole wymieniono: aparat do obciągu piwa, warzelnię (!), chłodnik, zbiornik do wody, motor gazowy 6 KM, motor gazowy 8 KM, motor gazowy 20 KM, kompletne urządzenie do sztucznego chłodzenia, maszynę do sztucznego chłodzenia dużą, maszynę do sztucznego chłodzenia małą oraz basen zapasowy do moczenia butelek. W piśmie do ZPPS w Bydgoszczy Franciszka Czarnowska złożyła zapytanie o warunki odstąpienie jej tych części majątku. Widząc jednak piętrzące się przed nią trudności, w kolejnym piśmie do ZPPS (poprzez reprezentującego ją adwokata Alfreda Landsberga) przedłożyła propozycję, by nieruchomość ta [browar] pozostała nadal w zarządzie państwowym [w tym czasie Franciszka Czarnocka oczekiwała na rozprawę sądową, mającą ją formalnie przywrócić utracony majątek] pod jej osobistym kierownictwem z tem zastrzeżeniem, że nieruchomość ta zostaje nadal wyłączną własnością mej mandantki jako zapisanej właścicielki. Oprócz wynagrodzenia kierownika zakładu przysługiwałoby jej bieżące odszkodowanie, z tytułu używania należących do niej budynków i urządzeń oraz amortyzacji. Było to zagranie dość sprytne, gdyż prywatnym właścicielom utrudniano lub wręcz uniemożliwiano dostęp do surowców potrzebnych w produkcji. Rozdziałem tychże zajmował się właśnie ZPPS. Wniosek ten otrzymał pozytywną rekomendację i w dniu 30 września 1945 roku zawarto stosowne porozumienie o współpracy. Wraz z jego upływem ZPPS zaproponował jej odnowienie na poprzednich warunkach, do dnia 30 września 1947 roku. Nieubłaganie zbliżały się jednak czasy, kiedy to browary prywatne obejmowano przymusowym zarządem państwowym.
Opracowano na podstawie:
Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, zespół: Zjednoczenie Przemysłu Piwowarsko-Słodowniczego w Bydgoszczy, prasa codzienna z lat 1920 - 1948.


DZIWNE PRZYPADKI BROWARU W CZERSKU - cz. I (do roku 1939)

Browar Pomorski, własność Antoni Zemke (nast. Jan Czarnowski, nast. Franciszka Czarnowska) 






Nieprzypadkowo tytuł niniejszego postu ma budzić kontrowersje. Nad historią browaru w Czersku pochyliłem się jakiś czas temu. Ułożyłem ją w głowie i odłożyłem, by ponownie do niej powrócić. Z jednej strony mamy skomplikowaną historię przemian własnościowych, trudną walkę o przetrwanie w zmiennych okolicznościach historycznych - a nawet śmierć, heroizm, ludzką tragedię ale też defraudacje i szemrane interesy. Materiał, z którego dobry fachowiec potrafiłby "uszyć" bardzo dobry scenariusz o uniwersalnym przesłaniu. Fresk historyczny z ludźmi z małego miasta i browarem w tle. Z drugiej strony cała opowieść wydaje się zwyczajna, wręcz banalna, gdyż jest tak charakterystyczna dla naszej historii. Takie to były czasy w których przyszło żyć naszym rodzicom i dziadkom. W dodatku jest to historia poskładana z okruchów, gdyż baza źródłowa jest nad wyraz skromna.
Struktura browarnictwa w odradzającej się Rzeczpospolitej nie była jednolita. O ile w dawnym zaborze rosyjskim, podobnie jak w austriackim, większość browarów znajdowała się w rękach polskich właścicieli, o tyle w części pruskiej zdecydowanie przeważał kapitał niemiecki. Był to też obszar najlepiej rozwinięty gospodarczo. Przed Wielką Wojną spożycie piwa na głowę statystycznego mieszkańca było tu największe, zaś wyposażenie browarów relatywnie nowoczesne. W początku lat dwudziestych prasa fachowa donosiła, że niektóre niemieckie browary znalazły się w rękach polskich, aczkolwiek dotyczyło to raczej zakładów niewielkich, a więc nie mających przeważającego znaczenia w globalnej produkcji. Do grona browarów objętych przez polskich właścicieli zaliczano bez wątpienia zakład w Czersku. Historia tego browaru sięga 1880 roku, kiedy to jako właściciel wymieniany jest Andreas Kaluba. W początku XX wieku pojawia się nazwisko Gross, zaś w okresie Wielkiej Wojny browar należał do spółki Otto Gross i Ernst Brem. Okoliczności zmiany właścicielskiej nie są nam znane.
W dniu 3 lutego 1922 roku w sądzie rejonowym w Czersku złożony został wniosek dra Antoniego Zemke o zarejestrowanie firmy pod nazwą "Browar Pomorski", której przedmiotem działalności miał być wyrób piwa. Kapitał zakładowy firmy wynosił milion marek polskich. Już w następnym dniu firma została wpisana do rejestru handlowego (dział A, nr 87). Nie było to jedyne przedsięwzięcie czerskiego lekarza. W dniu 16 stycznia 1922 roku złożył on w sądzie wniosek o zarejestrowanie drukarni, zaś niebawem poinformował, że od dnia 1 lutego rozpoczyna wydawanie gazety pod tytułem Głos Ludu (trzy razy w tygodniu). Kupno drukarni wynieść miało 400 tysięcy, zaś jej doposażenie milion marek polskich. Dodajmy, że Antoni Zemke był znanym w Czersku lekarzem, prowadzącym praktykę przy ul. Królowej Jadwigi 2. W rękach Antoniego Zemke browar pozostawał przez okres nieco ponad sześciu lat. W zbyciu tej własności pojawiają się pewne niejasności. Ale po kolei.

Zabudowania browaru w Czersku, lata dwudzieste.

Firma Browar Pomorski, wł. Jan Czarnowski została zarejestrowana 14 września 1928 roku (dział A, nr 133). Sęk w tym, że firma Browar Pomorski Antoniego Zemke występuje w rejestrze aż do 1 lipca 1934 roku, kiedy to została z niego urzędowo wykreślona. Urzędowo - a więc nie na wniosek właściciela, do tego koszty pokrył skarb państwa. 25 czerwca 1936 roku w podobny sposób wykreślono z rejestru drukarnię w Czersku należącą do Antoniego Zemke. W takiej sytuacji można by przypuszczać, że powodem była po prostu śmierć właściciela. Tak jednak nie było, ponieważ dr Antoni Zemke został zamordowany przez Niemców w listopadzie 1939 roku. Prawdopodobnym powodem zbycia browaru i zamknięcia drukarni były poważne problemy, w jakie Antoni Zemke popadł w połowie lat dwudziestych. Wraz z Piotrem Nosińskim z Bydgoszczy został oskarżony o sprzeniewierzenie ogromnych ilości drewna opałowego na szkodę skarbu państwa. Co prawda w roku 1928 zostali oni uwolnienie przez sąd w Chojnicach z braku wystarczających dowodów, jednak już rok później Sąd Apelacyjny w Toruniu uznał ten wyrok za błędny i przekazał sprawę do Sądu Okręgowego w Chojnicach do ponownego rozpatrzenia. Je rozstrzygnięcia nie znamy, zbiega się ona jednak w czasie z przejściem browaru na własność Jana Czarnowskiego. W roku 1931 działalność zakończył "Głos Ludu", zaś 1 lutego zgłoszona została chęć zamknięcia drukarni.  Wniosek ten jednak został wycofany 4 maja. W roku 1935 Sąd Rejonowy w Chojnicach wytknął właścicielowi firmy niezłożenie bilansu za rok 1934 i właśnie to stało się bezpośrednią przyczyną wykreślenia firmy z rejestru. Niezrozumiałe jest natomiast niewyrejestrowanie browaru, będącego już od kilku lat własnością Jana Czarnowskiego. Z formalnego punktu widzenia, w okresie od września 1928 do lipca 1934 istniały dwie firmy o nazwie Browar Pomorski w Czersku, zarejestrowane pod tym samym adresem. Rzecz jasna, faktycznie działającą była ta należąca do Jana Czarnockiego. Daje to równocześnie jasny sygnał o niedoskonałościach ówczesnego systemu prawnego i ograniczonej możliwości weryfikacji faktycznych okresów działalności poszczególnych firm.

Widok ogólny na zabudowania czerskiego browaru. Lata okupacji. Źródło: Gazeta Czerska:
https://pomorska.pl/kiedys-warzyli-piwo-dzis-jest-ubojnia/ar/7352431

Z początkiem lat 30-tych firma Jana Czarnowskiego popadła w poważne problemy finansowe. Wiąże się to niewątpliwie z wybuchem wielkiego kryzysu ekonomicznego i zubożeniem społeczeństwa. Spożycie piwa w Polsce spadło do niespotykanie niskiego poziomu, zaś spadek produkcji odczuły w pierwszej kolejności browary małe. Część z nich zaprzestało produkcji, wiele popadło w poważne tarapaty finansowe. W roku 1933 Jan Czarnowski uzyskał odroczenie spłat swoich zobowiązań na przeciąg trzech miesięcy zaś nadzorcą sądowym czuwającym nad dalszym przebiegiem spraw mianowany został adwokat Kopeć z Czerska. Po d koniec lutego złożył on do sądu kolejny wniosek, z prośbą o wpisanie do rejestru, że sprawuje on faktyczny zarząd nad firmą, zaś dłużnik (czyli Jan Czarnowski) upoważniony jest jedynie do technicznego prowadzenia browaru. Przeprowadzona sanacja pozwoliła na utrzymanie produkcji browaru przez okres kolejnych niemal pięciu lat. Nie uzdrowiła jednak sytuacji, bowiem pod koniec 1937 roku Sąd Okręgowy w Czersku wezwał Jana Czarnowskiego do przedstawienia bilansu firmy za rok 1936. Wobec braku odpowiedzi sąd ukarał właściciela firmy grzywną pieniężną i ponownie wezwał do złożenia stosownych wyjaśnień. W odpowiedzi Jan Czarnowski przesłał lakoniczne pismo z wyjaśnieniem, że firma nosi nazwę Browar Pomorski Jan Czarnowski i zajmuje się produkcją piwa. W tle pozostawała kwestia nieuregulowanego zadłużenia i wpisu w rejestrze handlowych, mówiącym o uchyleniu dalszego odraczania wypłat dłużnych z dniem 20 stycznia 1934 roku. W związku z zaistniałą sytuacją Jan Czarnowski przesłał kolejne pismo, informujące o zakończeniu działalności browaru z dniem 20 stycznia 1938 roku. Faktyczne zaprzestanie produkcji miało miejsce najprawdopodobniej już w roku 1937, o czym doniósł branżowy Biuletyn ZBiS w RP.
Przerwa w działalności browaru okazała się jednak krótkotrwała. Już 21 maja 1938 roku do Sądu Okręgowego w Czersku został wniesiony wniosek o wpisanie do rejestru handlowego firmy o nazwie Browar Pomorski, wł. Franciszka Czarnowska, przedmiotem działalności której jest wyrób piwa i lemoniady. W następnym dniu Sąd uwzględnił wniosek i wpisał firmę do rejestru w dziale A pod nr 66.  Nowo powstała firma niezwłocznie wykupiła świadectwo przemysłowe (w kategorii VI, klasa miejscowości IV), w którym jako wyłączną właścicielkę przedsiębiorstwa wskazano Franciszkę Czarnowską, mieszkankę Czerska. Na tym można by całą historię zakończyć, budzi ona jednak szereg wątpliwości - przede wszystkim co do zadłużenia, którym obciążony był browar. Wyjaśnienie odnajdujemy w korespondencji z okresu powojennego. Z pisma podpisanego własnoręcznie przez Franciszkę Czarnowską wynika, że nabyła ona całą nieruchomość w drodze przetargu przymusowego (składało się na nią nieco ponad 8 hektarów gruntów, zabudowania gospodarcze i browar). Jak więc widzimy, obciążona długami nieruchomość należąca do Jana Czarnowskiego została przez komornika zajęta i zlicytowana, zaś nabywcą okazała się żona poprzedniego właściciela. W tej sytuacji majątek (w tym browar) został oddłużony, zaś wierzyciele zaspokojeni, oczywiście w części, na jaką pozwalała kwota uzyskana z licytacji. Cała operacja wygląda na z góry ukartowaną, pozory mogą jednak mylić. Wszystko odbyło się jednak wedle przysłowia: wilk syty i owca cała - przyznajmy, ta ostatnia została nieco przystrzyżona. Ale jeśli był to jedyny sposób, by odzyskać choć część wierzytelności, mogło się to odbyć przy cichej akceptacji owej drugiej strony. W dalszej części pisma znalazł się charakterystyczny zapis: Browar prowadził od wielu lat mój mąż, a po nabyciu go przeze mnie w 1937 r. [błąd - wcześniej mowa o roku 1938] prowadziłam go sama.
c.d.n.

niedziela, 8 grudnia 2019

BROWARY ZIEM ZACHODNICH PO 1945 ROKU, cz. IV

Browar Rudolfa Leya w Człuchowie (dawn. Schlochau) 






W ostatnim czasie media obiegła wiadomość o rozbiórce dawnego browaru Rudolfa Leya w Człuchowie. W jego miejsca powstać mają bloki mieszkalne. Szczęśliwie ocalał budynek administracyjny położony od strony ulicy, choć - jak na razie - brak informacji, w jaki sposób miałby on zostać zagospodarowany. Z wielką przykrością stwierdzam, że takie informacje, donoszące o rozbiórce budynków pofabrycznych, w tym browarów, pojawiają się niepokojąco często. Wciąż chyba nie wypracowano przekonania o zabytkowej wartości architektury przemysłowej. Lista obiektów, które zniknęły bezpowrotnie z naszego krajobrazu w ostatnich latach jest zdecydowanie zbyt długa. Niestety mam świadomość, że jeszcze się wydłuży...

W powszechnej świadomości człuchowski browar funkcjonuje pod imieniem Rudolfa Leya. Faktycznie, nazwy firmy po jego śmierci nie zmieniono. Początkowo majątek trafił w ręce wdowy, Hedwig Ley z domu Kohlstock, zaś od 26 czerwca 1936 roku właścicielem stał się Arnold Ley, syn Rudolfa. W skład majątku wchodził nie tylko browar, ale również pastwiska, łąki i role o łącznej powierzchni ponad 13 ha, wraz z budynkami gospodarczymi. Hipotekę nieruchomości obciążał dług na rzecz Sparkasse Schlochau (49 798,93 mk) oraz Edny Kohlstock z Berlina (4 149,37 mk).
Podczas działań wojennych browar nie doznał większych szkód. Zarządzeniem Ministerstwa Aprowizacji i Handlu z dnia 12 lipca 1945 nieczynny browar w Człuchowie, wraz z pozostałymi składnikami majątkowymi, został przejęty w zarząd i użytkowanie państwowe. Jak zaznaczono w jednym z późniejszych dokumentów, Browar był czynny do 1945 r., po zakończeniu działań wojennych pozostał unieruchomiony. Szkód wojennych nie było, jedynie działania wojenne spowodowały ogólną dewastację. Domyślamy się, że za tym niezbyt zręcznym opisem kryje się informacja o wyszabrowaniu części wyposażenia (choć na niezbyt dużą skalę). W dniu 26 września wspomniane Ministerstwo zarządziło sporządzenie inwentaryzacji i oszacowania majątku Państwowych Zjednoczonych Browarów w Chojnicach, w skład w których wchodziły dwa chojnickie browary (nr 1 i 2) oraz nieczynny browar w Człuchowie. Nie zachował się dokument włączający człuchowski browar w obręb ZBCh, stało się tak zapewne jeszcze pod koniec lipca lub w sierpniu 1945 roku. Efektem ministerialnego zarządzenia było powstanie protokołu, do którego dołączono odpis bilansu otwarcia nieczynnego browaru w Człuchowie, z dnia 12 lipca 1945 roku. Dowiadujemy się z niego, że wartość majątku człuchowskiego oszacowano na 267 289 złotych, wedle wartości przedwojennej. Na wyposażeniu browaru znajdowały się m.in.: kocioł do warzenia piwa firmy Germania Chemnitz o pojemności 62 hl [podejrzewam, że raczej chodzi tu o kadź zacierno-filtracyjną], kocioł do warzenia o pojemności 50 hl (wyprodukowany przez tą samą firmę), maszyna parowa, elektromotor, maszyna amoniakalna do produkcji sztucznego lodu (z firmy Germania Chemnitz), pompy, rury, trzy baseny metalowe do fermentacji piwa (po 50 hl każda), dwie kadzie fermentacyjne, aparat do chłodzenia piwa (zapewne brzeczki), baseny metalowe do magazynowania piwa, o poj. 25-32 hl (zapewne tanki leżakowe), kufy składowe (określone jako beczki dębowe do magazynowania piwa) o poj. 25-32 hl (20 szt.) oraz o poj. 25-34 hl (również 20 sztuk), beczki drewniane, aparat do obciągu beczkowego i rozlewu oraz urządzenie słodowni, sprawiające wrażenie kompletnego.
Pomimo zachowania się większości wyposażenia nie podjęto decyzji o otwarciu browaru. Niezbyt szczęśliwa okazała się tu decyzja o połączeniu w jedno przedsiębiorstwo trzech małych browarów, co potwierdził zresztą dalszy los chojnickich browarów. W człuchowskim browarze urządzono rozlewnię piwa, zapewne funkcjonował tam również skład hurtowy. Stan prawny dawnego zakładu Leya zmienił się 28 maja 1949 roku, kiedy to Państwowa Rozlewnia Piwa, Słodownia i Wytwórnia Wód Gazowych w Chojnicach (przekształcenia dawnych Zjednoczonych Browarów Chojnickich to zupełnie odrębna sprawa) przekazała Zarządcy Państwowemu Franciszkowi Pelowskiemu (działającemu w imieniu i z upoważnienia Starostwa Powiatowego w Człuchowie) obiekt rolny dawniejszego browaru, w przybliżeniu odpowiadający dawnemu majątkowi, będącemu własnością Arnolda Leya. Przekazanie miało charakter formalny i wiązało się z przygotowywanym przejęciem nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa.
Stało się tak na podstawie rozporządzenia Ministra Przemysłu Rolnego i Spożywczego z dnia 26 września 1949 stwierdzającego, iż przedsiębiorstwo o nazwie: Lagerbierbrauerei Rudolf Ley - Człuchów, ul. Kaczochy 11 przeszło na własność Państwa. W konsekwencji tego aktu w dniu 19 maja 1950 roku wspomniane Ministerstwo zarządziło objęcie przedsiębiorstwa przez Centralny Zarząd Przemysłu Piwowarskiego w Warszawie. Do formalnego przejęcia doszło w dniu 22 grudnia 1950 roku. Stronę przejmującą reprezentował Klemens Pluciński, pracownik Bydgoskich Zakładów Piwowarsko-Słodowniczych. Wkrótce Bydgoskie Zrzeszenie zadecydowało o przekazaniu nieczynnego browaru na rzecz Połczyńskich Zakładów Piwowarsko-Słodowniczych, z zamiarem urządzenia tam hurtowni i rozlewni piwa. Protokolarne przekazanie nastąpiło 8 stycznia 1951 roku w Człuchowie, zaś jego przedmiotem były: hurtownia piwa (skład konsygnacyjny) oraz nieczynny browar. Warto zaznaczyć, że po upaństwowieniu browaru 11 hektarów ziemi przekazano Funduszowi Ziemskiemu w Człuchowie, w obręb zabudowań fabrycznych zaliczono 0,79 ha z przyległymi (leżącymi za browarem) łąkami i bagnami o powierzchni około 3 ha. Hurtownia piwa mieściła się w budynkach dawnego browaru, w których wciąż pozostawało wyposażenie, jak zaznaczono w protokole - niekompletne.
Proces upaństwowienia wiązał się z procedurą poinformowania właścicieli nieruchomości (w praktyce wzywano ich za pomocą ogłoszenia w biuletynie o charakterze wewnętrznym, w tym przypadku było to ogłoszenie w Szczecińskim Dzienniku Wojewódzkim, nr 13 z dnia 8 lipca 1950 r.). W związku z tym w protokole przekazania znalazł się charakterystyczny zapis: W dniu wyznaczonym do sporządzenia protokołu, oraz w czasie do dnia sporządzenia niniejszego protokołu [22 grudzień 1950], nie zgłosili się właściciele przedsiębiorstwa, których miejsce pobytu jest nieznane oraz właściciele składników majątkowych, znajdujących się w przedsiębiorstwie oraz nie otrzymano pisemnych zgłoszeń.
Los browaru Rudolfa Leya został tym samym ostatecznie przypieczętowany.
Opracowano na podstawie:
Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, zespół: Zjednoczenie Przemysłu Piwowarsko-Słodowniczego w Bydgoszczy.

sobota, 7 grudnia 2019

BROWARY ZIEM ZACHODNICH PO 1945 ROKU, cz. III

Browary w Gubinie (dawn. Guben) 





W XIX wieku w Gubinie działało co najmniej siedem browarów. Niedługo przed wybuchem II wojny światowej działalność wciąż prowadziły cztery z nich. Do najbardziej znanych należały zakłady Haselbacha i Krölla. Po zakończeniu działań wojennych do dalszego użytku nadawały się dwa browary, jednak zły stan techniczny jednego z nich spowodował, że nigdy nie uruchomiono w nim produkcji. Najwięcej szczęścia miał browar zarejestrowany pod nazwą Löwenbrauerei G. Kröll, mieszczący się przy Klosterstarsse 14. Z karty informacyjnej z roku 1945 wynika, że browar zajmował się produkcją piw górnej i dolnej fermentacji, posiadał kocioł warzelny ogrzewany parą, maszynę parową, sztuczne chłodzenie systemu Borsig, linię do mycia i napełniania butelek, napęd elektryczny oraz własną słodownię.

Browar Haselbacha na widokówce z epoki.

Około połowy 1945 roku dawny browar G. Krölla został przejęty i uruchomiony przez Powszechną Spółdzielnię Rolno-Handlową z Gubina, jak stwierdzono w późniejszym protokole - na własny rachunek i ryzyko. Zatrudniono 33 pracowników (w tym 6 umysłowych i 27 robotników). W browarze uruchomiono produkcję, jednak wobec braku surowców (Spółdzielni nie obejmowały centralne przydziały, realizowane za pomocą ZPPS) jeszcze przed końcem roku zaprzestano warzenia piwa. Decyzję o przekazaniu browaru na rzecz ZPPS przyjęto najpewniej z ulgą. Oprócz braku surowców (a co za tym idzie produktu gotowego do sprzedaży) Spółdzielnia nie posiadała żadnych środków, nie była więc w stanie zabezpieczyć wypłat dla zatrudnianych pracowników. W protokole przekazania z 18 stycznia 1946 Spółdzielnia zastrzegła sobie jedynie zwrot pewnych sum, zainwestowanych w uruchomienie browaru, oraz niektórych części wyposażenia, które zostały w międzyczasie do browaru zwiezione. Zapewne chodziło tu w większości o sprzęt pozyskany z drugiego, nieczynnego gubińskiego browaru. Nowym dyrektorem przedsiębiorstwa mianowano Alfonsa Gulczyńskiego, pełniącego we wcześniejszym okresie funkcję piwowara. W momencie przekazania browar scharakteryzowano jako zakład o stosunkowo przestarzałej konstrukcji technicznej, z kotłem warzelnym o pojemności 7300 litrów, kotłem do zacieru i kadzią filtracyjną. Pojemność tanków składowych (a więc zapewne metalowych) obliczono na 82000 litrów. System chłodzenia opisano jako zwykły, przy pomocy pływaków wkładanych do kadzi fermentacyjnych. Piwo filtrowano na dwunastoramowym  aparacie filtracyjnym.  Rozlew do beczek prowadzono za pomocą aparatu izobarycznego o dwóch kurkach, zaś rozlew butelkowy zapewniał aparat mechaniczny, 16-korkowy. W browarze znajdowała się maszyna parowa o mocy 50 KM, jednotłokowa, firmy Stieberitz-Müller Apolda oraz 300 sztuk beczek różnego litrażu. Ponadto przy browarze funkcjonowała wytwórnia wód mineralnych. Co ciekawe, w protokole zaznaczono, że w Gubinie  przy ul. Niecałej znajduje się drugi browar, który znacznie ucierpiał w trakcie działań wojennych. Pozostałe w nim wyposażenie nakazano przewieźć do dawnego zakładu Krölla, zaznaczając, by Żadnych remontów i poprawek w zniszczonym browarze nie dokonywać. Równocześnie funkcjonującemu zakładowi nadano nr 1, zaś drugi browar przy ul. Niecałej otrzymał nr 2. Przedsiębiorstwu nadano nazwę: Państwowe Browary w Gubinie.

Browar G. Krölla na pocztówce z epoki.

W lipcu 1946 Pełnomocnik Obwodowy Czesław Kończak skierował do Państwowych Browarów w Gubinie pismo: Doszło do mojej wiadomości, że nieczynny Browar, znajdujący się w Gubinie przy ul. Niecałej jest demontowany przez Państwowe Browary w Gubinie, prawdopodobnie celem przeniesienia tegoż na inny teren Polski. W związku z powyższym zawiadamiam, że nie zgadzam się na wywózkę wspomnianych urządzeń i chciałbym aby Browar przy ul. Niecałej był również uruchomiony w Gubinie. W odpowiedzi Dyrektor Naczelny Zrzeszenia zwrócił uwagę, że oba browary w Gubinie zostały przez Gł. Urząd T.Z.P. przekazane Ministerstwu Aprowizacji i Handlu, a to z kolei przekazało zarząd ich naszemu Zjednoczeniu [ZPPS] pismem z dnia 23.10.1945. W konsekwencji pełna odpowiedzialność i dyspozycyjność spoczęła w rękach Zrzeszenia. W dalszej części pisma zawarto ciekawą uwagę na temat gospodarczej polityki Państwa: w związku z  całokształtem gospodarki przemysłu piwnego w Polsce nie wszystkie browary mogą być uruchomione. Zrozumiałą jest wobec tego rzeczą, że niewykorzystane urządzenia przenosi się do innych browarów czynnych, lub mających być uruchomionymi. Demontaż urządzeń został więc dokończony. W większości trafiły one do browaru nr 1 (w sytuacji podjęcia decyzji o całkowitym unieruchomieniu browaru nr 2 rozróżnienie takie miało jedynie charakter formalny). Jeszcze w lipcu tego roku z niezabezpieczonej szopy browaru nr 1 skradziono filtr do piwa, pochodzący z browaru nr 2. Boleśniejszą stratą była utrata 5 bel chmielu (około 1500 kg). Wkrótce do Urzędu Bezpieczeństwa w Poznaniu wpłynęło zawiadomienie, że Browar Bojanowski Sp. Akc. zakupił na terenie Dolnego Śląsku większą ilość chmielu. Sprawa nie została wyjaśniona, zaś wyników śledztwa w browarze bojanowskim nie znamy. Jedyną konsekwencją była dymisja dyrektora Państwowego Browaru nr 1 Alfonsa Gulczyńskiego (ciekawe, że nie ma już mowy o Państwowych Browarach w Gubinie). Na stanowisko to został mianowany Piotr Jagiełło-Miszkinis. W tym okresie browar prowadził produkcję i sprzedaż swych wyrobów na dość szeroką skalę. Było to zresztą powodem kłopotów, bowiem w sierpniu wpłynęła skarga, sformułowana w imieniu klienta przez mec. Władysława Babińskiego, o zwrot pieniędzy za zepsute piwo (w ilości 17 hl), sprzedane do Krakowa. Po przeprowadzonym dochodzeniu stwierdzono, że sprzedano piwo o właściwych parametrach, a kupujący nie uwzględnił trudów dalekiego transportu do Krakowa. W tle pozostał spór o nierozliczoną zaliczkę. 

Pisma wychodzące z Państwowych Browarów w Gubienie pisane były na odwrocie papieru firmowego innej gubińskiej firmy - Tuchfabrik W. Wolf  (ze zbiorów prywatnych).

Zachował się regulamin porządkowy pracy w browarach podległych ZPPS. Pracownicy umysłowi pracowali w godzinach od 7 do 15, bez przerwy obiadowej i w soboty do godz. 14. Robotnicy pracowali od godziny 7 do 15.30 z półgodzinną przerwą obiadową od 12 do 12.30, a w soboty od 7 do 13, z przerwą na śniadanie od 11 do 11.15. Zatrudnienia w roku 1946 nie znamy, zmniejszyło się ono jednak znacząco w stosunku do okresu wcześniejszego. Pomimo początkowych planów, browar w Gubinie postanowiono zamknąć, z uwagi na potencjał produkcyjny browaru w Zielonej górze. Stało się tak przed rokiem 1951, kiedy to budynki po byłym browarze przejęła i zagospodarowała Spółdzielnia Inwalidów "Pokój".
Opracowano na podstawie:
Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, zespół: Zjednoczenie Przemysłu Piwowarsko-Słodowniczego w Bydgoszczy oraz materiały z archiwum autora.

BROWARY ZIEM ZACHODNICH PO 1945 ROKU, cz. II

Browar w Zatoniu (Letnica - omyłkowo, dawn. Günthersdorf)





W roku 1945 dwa zielonogórskie browary wraz niewielkim zakładem położonym we wsi Günthersdorf złączono w jedno przedsiębiorstwo. 6 sierpnia tegoż roku dokonano nominacji na stanowisko dyrektora owych zakładów: Na podstawie pełnomocnictw Ministerstwa Aprowizacji i Handlu, Departament Przemysłu Spożywczego z dnia 26 maja 1945 (..) mianuję ob. Bronisława Borowczyka (..) Dyrektorem Naczelnym Zjednoczonych Państwowych Browarów nr 1 i 2 w Zielonej Górze /Bergschlossbrauerei u. Malzfabrik A.G. Grünberg - dawniej/, /Karol Gebrauer Brauerei/ i browar Güntersdorf obok Zielonej Góry, dawniej Paul Brüssel.
Browar w miejscowości Günthersdorf założył Wilhelm Brüssel. Stało się tak w roku 1875. Był to zakład niewielki, produkujący piwo głównie na potrzeby własnej gospody. Po śmierci Wilhelma zakład przejęli jego synowie, zaś w roku 1945 jako właściciel figurował już tylko Paul Brüssel. Wśród nielicznych pamiątek po tym browarze wymienić można pojedyncze etykiety i podstawki.
O dzierżawę browaru Zamkowego w Zielonej Górze wystąpił we wrześniu 1945 Bronisław Borowczyk, jednak Tymczasowy Zarząd Państwowy, oddz. wojewódzki w Poznaniu, kategorycznie się temu sprzeciwił. Browary znalazły się bowiem na liście przedsiębiorstw kluczowych z punktu widzenia interesów Państwa. Zarząd nad browarami poniemieckimi przekazano Zrzeszeniu Centralnemu ZPPS. Nie wykluczało to wówczas możliwości wystąpienia o dzierżawę zakładu, określonego jako mało istotny z punktu produkcyjnego i ekonomicznego. W listopadzie 1945 roku Zarząd Powiatowy Związku Samopomocy Chłopskiej w Zielonej Górze wystąpił o wydzierżawienie - na rzecz Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" w Świdnicy małego zakładu w Letnicy.
W tym miejscu należy wyjaśnić pewną wątpliwość, związaną z nazwą miejscowości. Otóż wspomniany wniosek skierowany został bezpośrednio do  Ministerstwa Aprowizacji i Handlu, to zaś zwróciło się bezpośrednio do ZPPS regionu pomorskiego z prośbą o przedstawienie danych na temat zdolności produkcyjnych, stanu zniszczenia, stanu prawnego nieruchomości i dalszych sugestii odnośnie obiektu. Zapytano - co oczywiste - o browar w Letnicy, gdyż tylko ta nazwa była ministerstwu znana. W zwrotnym piśmie ZPPS odpowiedziało: Miejscowości Letnica w naszym rejonie nie znamy, jednakowoż przypuszczamy, że dotyczy to miejscowości Güntersdorf  koło Zielonej Góry. Faktem jest, że browar taki kilkanaście kilkanaście kilometrów od Zielonej Góry [..] się znajduje i niewątpliwie o tenże browar chodzi. Doszło więc do klasycznego pomylenia miejscowości. Güntersdorf to oczywiście nie Letnica, bowiem miejscowość ta leży nieco na zachód od Świdnicy, podczas gdy Zatonie położone jest kilkanaście kilometrów w kierunku zachodnim. Można byłoby przejść nad tym do porządku dziennego, gdyby nie fakt, że w Letnicy (niem. Lättnitz) również funkcjonował niewielki browar, a w zasadzie niewielki kompleks przemysłowy, składający się z gorzelni, browaru, hurtowego składu win i gospody. Działał on on pod firmą Heindrich Riedel, zaś przed wybuchem wojny właścicielem był Paul Riedel. 


Gorzelnia, browar, hurtowy skład win na pocztówce z przełomu XIX i XX wieku. Źródło: https://polska-org.pl/737259,foto.html?idEntity=5819981

Bez odpowiedzi pozostaje zatem pytanie - o przejęcie którego obiektu wystąpił Zarząd Powiatowy Związku Samopomocy Chłopskiej w Zielonej Górze? Bezsporne jest, że cała dalsza korespondencja dotyczy browaru w Güntersdorf (choć nazwa Zatonie nie pada), zaś w ślad za pismem ZSCh nazywany on jest (błędnie) browarem w Letnicy. Dziwi z kolei nieznajomość obiektu w Letnicy ze strony ZPPS - czyżby był już wtedy zniszczony lub rozszabrowany? Faktem jest, że nazwa Letnica pojawia się w dokumentach ZPPS (co by nie powiedzieć - dość dokładnych) jedynie w kontekście browaru w Güntersdorf .
W dalszej części wspomnianej odpowiedzi ZPPS czytamy m.in.: Jest to obiekt podobny trochę do stajni, trochę do browaru i nie nadaje się w ogólności do przemysłowego uruchomienia. W związku z tym poleciliśmy nawet urządzenie wymontować i zabrać do browaru w Zielonej Górze. (..). Zaznaczamy zarazem, że frontowy budynek mieszkalny wraz z restauracją został zajęty przez repatrianta, a browar znajduje się w małym budynku gospodarczym i nie przedstawia żadnej wartości pod względem gospodarczym, browar bowiem w Zielonej Górze jest w możności należycie zaopatrzyć w piwo całą Ziemię Lubuską, tym bardziej, że w przyszłości będzie również uruchomiony większy browar w Gubinie, a browarek przedmiotowy nadaje się jedynie do niszczenia surowca. Ministerstwo podtrzymało otrzymaną opinię, zauważając przy tym, że ze strony przeciwnej - Samopomocy Chłopskiej w Zielonej Górze nie wysunięto argumentów dla których nasza linja gospodarcza miałaby uledz zmianie, odnośnie przedmiotowego obiektu. W związku z tym postanowieniem urządzenia bezzwłocznie zdemontowano i przewieziono do browaru w Zielonej Górze.
Szczęśliwym trafem budynki dawnego browaru w Zatoniu przetrwały do dziś. Uwagę przykuwa wyniosły komin pofabryczny, na którym swoje gniazdo założyła rodzina bocianów. Kształt budynków, jednoznacznie kojarzonych z dawnym browarem, budzi nieufność w kontekście sformułowania o podobieństwie do stajni. Stajnia z kominem? (a nawet dwoma) - koń by się uśmiał. Mnie ta historia nie nastraja bynajmniej do śmiechu.
Opracowano na podstawie:
Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, zespół: Zjednoczenie Przemysłu Piwowarsko-Słodowniczego w Bydgoszczy.

BROWARY ZIEM ZACHODNICH PO 1945 ROKU

Browary w Lubsku (Zamrze, Zemrze, Zamsze, Zemsz, dawn. Sommerfeld) 





W tym niewielkim miasteczku w wieku XIX funkcjonowało prawdopodobnie aż siedem browarów. Większość z nich została zamknięta przed I wojną światową lub w jej trakcie. W okresie międzywojennym produkcję prowadziły trzy z nich: Brauerei Johannes Sachtleben (Banhofstr 143), Schlosbrauerei Wilhelm Zimmerling oraz Brauerei Johann Wallmüller. 
Zanim przystąpimy do opisania ich losów, kilka słów poświęćmy obecnej nazwie miejscowości. Lubsko nie pojawiło się od razu - pierwszą urzędową nazwą niemieckiego Sommerfeld było Zamrze. Jak pokazuje urzędowa korespondencja z tego okresu, nazwa ta sprawiała wiele trudności, zarówno jeśli chodzi o formę, jak i odmianę. Można więc spotkać ją w formie Zemrze lub Zamsze, co w odmianie dawało dalsze warianty (np. w Zamszu lub Zamszech, etc.). Ostatecznie przyjęto nazwę Lubsko, ale wówczas żaden browar w tej miejscowości już nie funkcjonował.
Wydaje się bezsporne, że żaden z trzech browarów nie poniósł większego uszczerbku na skutek działań wojennych.  W roku 1945 wykonano bowiem krótką notkę informacyjną o dwóch browarach. Browar Sachtlebena mieścił przy Banhofstrasse (podano jednak nr 5), zajmował się produkcją piwa dolnej i górnej fermentacji, wyrabiał również lemoniady i wody mineralne. Zakład posiał własną słodownię i wyposażony był w aparaturę chłodniczą firmy Linde, maszynę parową, linię do mycia i rozlewu w butelki oraz dwunaczyniową warzelnię. Drugi z opisanych browarów należał do Wilhelma Zimmerlinga i nosił nazwę "Schlossbrauerei", a więc "Zamkowy". Wedle karty informacyjnej produkowano w nim jedynie piwa górnej fermentacji. Nie wspomniano też nic o słodowni, czy jakimkolwiek wyposażeniu technicznym. Był więc to zapewne mały, kiepsko wyposażony, zakład rzemieślniczy. W przypadku trzeciego browaru nie sporządzono karty informacyjnej, co jest o tyle ciekawe, że to właśnie ten browar wznowił produkcję po zakończeniu działań wojennych. Ale o tym poniżej.
Wydawałoby się, że z wymienionej trójki do uruchomienia nadawałby się browar Sachtlebena. Dlaczego tak się nie stało, informuje nas pismo z 27 czerwca 1946, w którym czytamy n.in.: Browar (Brauerei Sachtleben) przy ul. Żymierskiego o produkcji przedwojennej ca 9.000 hl rocznie piwa, został kompletnie wyszabrowany. Wszelkie części i cała armatura zostały przez nieustalonych osobników wyrabowane. Pozostały tylko szkielety urządzeń głównych, które nie nadawały się do cząstkowej kradzieży i eksploatacji, a więc: 2 kotły, kadź zacierna i kocioł warzelny, urządzenie fermentacji, całe urządzenie piwnic, obejmujące tanki, i.t.d. W dalszej części pisma czytamy: Chcąc resztki mienia poniemieckiego jeszcze ratować poleciłem spisać naszemu hurtownikowi Waligórze w Zemrzu cały pozostały inwentarz i urządzenia z tym, że w pierwszych dniach lipca obejmie i sprawdzi stan inwentarzy na miejscu Dyrektor Państw. Browaru w Zielonej Górze. Już w lipcu Zjednoczenie Przemysłu Piwowarsko-Słodowniczego upoważniło p. Borowczyka, dyrektora browaru w Zielonej Górze, do przejęcie i zabezpieczenia pozostałego inwentarza i urządzeń po dawnym browarze Sachtlebena. Resztki urządzeń zdemontowano i przewieziono do Zielonej Góry. I to był koniec browaru Sachtlebena.
Nie do końca jasne są losy browaru Zimmerlinga. Podobnie jak zakład Sachtlebena został on kompletnie wyrabowany, w tym jednak przypadku nie sporządzono jednak odnośnego protokołu. Stało się tak zapewne dlatego, że już wcześniej uznano, iż zakład posiada minimalną wartość majątkową i produkcyjną i w związku z tym ZPPS zrezygnował z przejęcia go pod własny zarząd. Wspomniane rabunki musiały nastąpić przed styczniem 1946 roku, kiedy to pracownicy browaru w Krotoszynie opisywali niektóre browary poniemieckie. Dwa zniszczone i zdemolowane browary proponowano wykreślić z ewidencji ZPPS.

Pieczątka firmowa "Browaru Piw Słodowych" z podpisami właścicieli (ze zbiorów prywatnych).

Browar Johanna Wallmüllera już wcześniej zaliczono do zakładów o minimalnej przydatności. Uniknął on losu swych konkurentów tylko dlatego, że został zabezpieczony i uruchomimy przez przybyłych do Zemrza repatriantów. Było to małżeństwo Czerwińskich, walczące w powstaniu warszawskim, w którym to p. Czerwińska straciła nogę. Ich wspólnikiem był niejaki Morze, który przybył do Zemrza z pierwszą grupą repatriantów. Czesław Czerwiński nie miał właściwego przygotowania technicznego, zdecydowali się jednak na przejęcie browaru z rąk Pełnomocnika Rządu. Na stanowisku kierownika technicznego zatrudnili bowiem dawnego właściciela browaru - Wallmüllera (co ciekawe zapisano, że Czerwiński sprowadził go zza Nysy). Powołana spółka nosiła nazwę "Browar Piw Słodowych w Zemrzu" i mieściła się przy ul. Krakowskie Przedmieście 12. Przedsiębiorstwo uruchomiono w dniu 15 stycznia 1946 roku. Na  wyposażeniu browaru znajdował się kocioł warzelny o pojemności 2100 litrów wraz z kadzią pomocniczą, służącą do zacierania i filtracji. W browarze nie było kuf składowych (zdaje się, że "od zawsze"), piwo zlewano więc do beczek bezpośrednio po zakończeniu fermentacji, a w przypadku ich chwilowego braku przetrzymywano w kadziach fermentacyjnych (!). Ponieważ w browarze nie było też pompy ani silnika, piwo do beczek przelewano wężem gumowym. Jedynym urządzeniem pomocniczym był aparacik do rozlewu butelkowego, zresztą przestarzały i prymitywny. Powierzchnia całego browaru wynosiła niespełna 70 metrów kwadratowych. Zakład, oprócz właściciela i jego wspólnika, zatrudniał 5 pracowników. Produkcja była wręcz symboliczna i wynosiła 10 - 20 hl miesięcznie, zaś piwo sprzedawano po 14 zł za butelkę 0,33 l. i 20 zł za butelkę półlitrową. Oczywiście było to wyłącznie piwo słodowe. Ponadto Czerwiński prowadził hurtownię piwa zielonogórskiego i wytwórnię lemoniady, mieściła się jednak ona w Krośnie (wyłączność na Zemrze posiadał wspomniany wyżej Michał Waligóra). Historia tego zakładu była stosunkowo krótka. Jednostką właściwą do przejmowania browarów na tym terenie było ZPPS. Już w pierwszej połowie 1946 roku zaczęło ono porządkować sytuację prawną niektórych browarów, oddanych przez pełnomocników  innym jednostkom organizacyjnym lub osobom prywatnym, a także pozostających w zarządzie Armii Radzieckiej (ale to zupełnie inna historia). Pismem z dnia 6 czerwca 1946 roku ZPPS upoważniło dyrektora browaru w Zielonej Górze do przejęcia tego browaru. Po odbytej wizytacji skierował on do ZPPS pismo, w którym czytamy: Po osobistym stwierdzeniu stanu browaru, oraz jego użytelności (sic!), nabrałem przekonania, że browar omawiany po włączeniu jego do Zjednoczenia Przem. Piw. Słodown. nie przyniesie żadnej korzyści, ani też nie może stanowić w chwili obecnej konkurencji innym browarom. Browar ten może zatrudnić najwyżej 10 pracowników, łacznie z umysłowymi. W dalszej części dyrektor Borowczyk ocenił, że zakład nie nadaje się na uruchomienie rozlewni czy fabryki wód mineralnych z braku jakiegokolwiek urządzeń na ten cel. Ciekawa jest konkluzja listu: Jeżeli Zjednoczenie podtrzymuje nadal swe zarządzenie, wówczas ob. Czerwiński zwraca się z prośbą o przedłużenie terminu upaństwowienia browaru do 1.10. br. jako rekompensaty za poniesione wkłady i zabezpieczenie browaru. Sprawę przedstawiono do akceptacji Centralnemu Zarządowi ZPPS. Uznał on co prawda bezzasadność przejęcia browaru, zaakceptował jednak wniosek o przekazanie go w zarząd Związkowi Samopomocy Chłopskiej w Poznaniu. Na tych, którzy zabezpieczyli i uruchomili browar nie czekała żadna nagroda, co najwyżej kłopoty związane z zainteresowaniem służb bezpieczeństwa. A browar? Ostatecznie nie trafił w ręce S.Ch. z Poznania, zaś o losie jego prymitywnego wyposażenia nie zachowały się żadne wzmianki.
Opracowano na podstawie:
Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, zespół: Zjednoczenie Przemysłu Piwowarsko-Słodowniczego w Bydgoszczy. Zbiory prywatne.


poniedziałek, 30 września 2019

AKADEMIA KULINARNA

Zostań uczestnikiem kursu. Wiedza o tradycji i współczesności - piwo jest częścią Naszej tradycji!   





Z radością witam pojawienie się nowej inicjatywy - Akademii Kulinarnej w Krakowie. Na początek kilka informacji o naszym przedsięwzięciu: "Akademia Kulinarna w Krakowie powstaje we współpracy dwóch miejscowych szkół wyższych: Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II oraz Uniwersytetu Rolniczego. To oferta skierowana zarówno do osób związanych z branżą kulinarną, jak i do pasjonatów kuchni. Zajęcia zostały tak pomyślane, by zaciekawić wszystkich miłośników tradycji kulinarnych, także tych, którzy wiążą swoją przyszłość z szeroko pojętą praktyką kulinarną. Organizatorzy chcą zająć się również perspektywą ekologii i slow food w kulinariach i gastronomii. Wykłady będą się odbywać w wybrane weekendy od listopada 2019 do czerwca 2020 roku".




W tak pomyślanym przedsięwzięciu nie sposób pominąć tematyki piwowarskiej. Stąd mój udział w tym przedsięwzięciu. I nie tylko mój. W miniony piątek podpisaliśmy umowę z Výzkumným ústavem pivovarským a sladařským z Pragi. Czeskich wykładowców podejmiemy w Krakowie, opowiedzą o piwie z czeskiej perspektywy. Naszych studentów czeka wyjazd do Pragi. Oprócz szkolenia sensorycznego odwiedzimy kilka fascynujących miejsc, w tym legendarny browar U Fleků. 
Už se na to těším!!!

Pozdrawiam i czekam na Was

na koniec kilka przydatnych linków:

http://www.akademiakulinarna.edu.pl/

https://www.facebook.com/pg/AkademiaKulinarnawKrakowie/posts/?ref=page_internal


Na studentów czeka taki widok z sali wykładowej 


Pamiętajcie: spotykamy się w Krakowie.

sobota, 29 czerwca 2019

Z PIWEM PRZY MIKROFONIE

Promocja trzech książek o piwowarstwie






We wtorek 25 czerwca, w gospodzie Kokoszka przy ul. św. Anny odbyła się promocja trzech książek o piwowarstwie (jedna z nich - "Słownik" - jeszcze nie trafiła do dystrybucji).Wszystkim obecnym serdecznie dziękuję za obecność na spotkaniu. O tym, że było ono udane, świadczą liczby. W trakcie krótkiego wykładu i dyskusji kuluarowej wypiliśmy beczkę czeskiego leżaka z browaru Beer City oraz (prawie całą) beczułkę równie znamienitego trunku ze Zwierzyńca. Jeśli książki będą rozchodzić się w podobnym tempie, wkrótce trzeba będzie zrobić dodruk. Podobno zresztą "Szkice z dziejów wojnickiego piwowarstwa" już są niedostępne w hurtowni. W księgarniach (być może) zostały ostatnie sztuki!

Plakat z zaproszeniem na promocję.
Relację z wydarzenia można obejrzeć tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=pklhcGpaKeM
Wykład całkowicie improwizowany :)

środa, 12 czerwca 2019

WILNO PACHNĄCE SŁODEM I CHMIELEM

Śladem wileńskiego piwa


Wilno to popularny kierunek wypadów dla turystów z Polski. Docierają tu zarówno turyści zorganizowani, jak i indywidualni. Miasto przyciąga nie tylko licznymi zabytkami czy pamiątkami z przeszłości (często związanymi z polską tradycją i kulturą), ale oferuje też ciekawą, lokalną kuchnię i trunki, serwowane w licznych lokalach rozsianych głównie na terenie starówki. Większego kłopotu nie sprawi nam zdobycie informacji o historii miasta, jego najważniejszych obiektach i muzeach. Bez problemu wybierzemy odpowiadającą nam kwaterę. Znajdziemy polecane restauracje, puby, knajpki czy kluby nocne. Przyznam jednak, że olbrzymim kłopotem było dla mnie wyszukanie informacji, gdzie w Wilnie można napić się dobrego, lokalnego piwa. Które lokale oferują piwo rzemieślnicze i z jakich browarów. Ba - nie udało mi się jednoznacznie rozstrzygnąć, ile w Wilnie jest lokalnych browarów, jaka jest ich lokalizacja i jakie rodzaje piw oferują. Po dwóch - trzech godzinach wyszukiwania miałem kilka wytypowanych miejsc. Możliwość wyszukiwania poprzez litewskie strony jest - delikatnie to ujmując - wielce ograniczona (chyba, że ktoś posługuje się tym językiem). Raczej wyjątkiem od reguły jest sytuacja, gdy lokal (lub browar) posiada stronę wielojęzyczną. Do Wilna nie jechałem więc całkiem w ciemno, jak się jednak okazało, zebrane informacje okazały się wielce niewystarczające. A trzy dni które dane mi było spędzić w tym pięknym mieście to jednak zdecydowanie za mało by poznać wszystkie jego piwne tajemnice.


Widok na centrum Wilna z wieży zamkowej

Wizytę w Wilnie zacznijmy od spojrzenia z lotu ptaka, najlepiej z tzw. baszty Giedymina, znajdującej się na Zamku Górnym. W samej baszcie usytuowano ekspozycję, poświęconą historii Wilna, w tym multimedialny pokaz, pokazujący wygląd miasta w poszczególnych okresach historycznych. Doskonale widać wileńską starówkę, z wszystkimi kościołami, klasztorami, budynkiem Uniwersytetu i siedzibą Prezydenta. Nowoczesna dzielnica po drugiej stronie Wilii obrazuje przemiany, jakie zaszły w wyglądzie miastach w ostatnich latach.


Fragment ekspozycji w podziemiach zamku.

Będąc w Wilnie warto odwiedzić zrekonstruowany Zamek Dolny. Jego budowę zapoczątkował - najprawdopodobniej - Aleksander Jagiellończyk, sytuując nową siedzibę pomiędzy zamkiem górnym a katedrą. Największe zasługi położył jednak Zygmunt Stary, za czasów którego przy budowie zamku pracowali Bartolommeo Berrecci, Bernardino Zanobi de Gianotis czy Benedykt Sandomierzanin. Zamek przebudowywano za czasów panowania Zygmunta Augusta. W roku 1610 jednak spłonął i został przebudowany w stylu wczesnobarokowym. Po najeździe Rosjan i okupacji Wilna w latach 1655 - 1657 zamek został zniszczony i stopniowo popadał w coraz większą ruinę. Po III rozbiorze Polski, na polecenie gubernatora Fryzela resztki zamku rozebrano (ostał się niewielki fragment skrzydła wschodniego). Od roku 1987 na jego terenie prowadzono archeologiczne prace badawcze, a w roku 2001 podjęto decyzję o odbudowie. Z punktu widzenia konserwatorskiego była to decyzja kontrowersyjna - powstała jednak ekspozycja bez wątpienia warta odwiedzenia. Dolna kondygnacja to po prostu rozległy rezerwat archeologiczny, w którym eksponowane są relikty dawnego zamku - a w zasadzie jego piwnic, bo tylko one przetrwały do naszych czasów. Pojawia się oczywista analogia z krakowskim Podziemnym Rynkiem, choć podobieństw jest równie dużo jak różnic. Wśród wielu prezentowanych zabytków uwagę zwraca bogata kolekcja kafli, głównie renesansowych i barakowych oraz liczne - perfekcyjnie wykonane - rekonstrukcje pieców. Chcąc obejść wszystkie proponowane trasy musimy zarezerwować sobie co najmniej dwie - trzy godziny czasu. Nieco miejsca poświęcono rzemieślnikom wileńskim, jednak poza informacjami o systemie wodociągowym niewiele dowiemy się o słodownikach czy piwowarach. A szkoda, bo opracowane i opublikowane przez Henryka Łowmiańskiego statuty tych rzemiosł pokazują, że przemysł ten odgrywał w dawnym Wilnie znaczącą rolę.



W Wilnie jest wiele malowniczych zaułków.

Na pewno warto powłóczyć się po starówce wileńskiej i jej malowniczych zaułkach. Nie wszystkie są zagospodarowane i nie wszędzie docierają turyści. Jednak w takich miejscach łatwiej zrozumieć naturę miasta i pooddychać nieco jego historyczną aurą. Takich miejsc nie opisują przewodniki, nie wiemy więc, czym zostaniemy zaskoczeni za rogiem. 


Etykieta jednego z piw rzemieślniczych, wypitego do obiadu w jednej z knajpek w centrum.


Jeśli jednak włóczenie się po ulicach nam się znudzi, lub po prostu poczujemy się co nieco znużeni, możemy zakotwiczyć w jednym z wielu lokali, oferujących lokalną kuchnię i kraftowe piwa. Dopowiem od razu, że z lokalną kuchnią jest jakby łatwiej niż z piwem. Lokalny rynek zdominowany jest, co oczywiście nie jest niespodzianką, przez wielkie koncerny piwowarskie. Wszechobecnym piwem jest Švyturys, pochodzący z browaru w Kłajpedzie i należący (wraz z browarem Utenos Alus w Ucianie) do koncernu Carlsberg. Drugim dominującym koncernem jest Royal Unibrew, posiadający na Liwie browary Kalnapilis i Tauras. Ten drugi usytuowany jest w Wilnie i kontynuuje tradycję zapoczątkowaną przez Wilhelma Szopena (jako datę budowy podaje się zazwyczaj rok 1860). Może się niestety zdarzyć, że piwo z tego browaru zostanie nam przedstawione jako "lokalne" (wszak pochodzi z wileńskiego browaru), a nawet kraftowe (to już jawne nadużycie, ale czego nie robi się, by przyciągnąć klienta). Wspomnieć też trzeba o browarze Volfas Engelmans z Kowna o dość skomplikowanej historii własnościowej po roku 1992. Ten ponoć drugi co do wielkości producent piwa jest oczywiście wszechobecny w marketach i większości sklepów. Oferuje rozliczne style i gatunki, jeśli jednak mają one tyle wspólnego ze swym pierwowzorem co belgijski kriek, który jest po prostu miksem piwa i soku wiśniowego, to takim piwom mówimy stanowcze NIE. Wspominam o tym browarze, gdyż zakłady posiadają niewielki browar eksperymentalny (warzelnia o wybiciu 5 hl) z nowofalową linią produktów (wynalazki o nazwach Chili Pils czy Orange Zest American Wheat). Rozwój kraftowego browarnictwa hamuje dość restrykcyjne prawo - wysokie podatki, całkowity zakaz reklamy oraz zakaz sprzedaży po godzinie 20.00 (na szczęście to obostrzenie dotyczy sklepów). Dlatego kraftowych browarów jest na Litwie tak naprawdę niewiele, a z przyczyn podanych na wstępie nie jestem w stanie podać nawet ich liczby. Załóżmy, że jest ich około dziesięciu i co najmniej drugie tyle "kontraktów". Z powodu "daltonizmu" językowo-informacyjnego, swoje piwne doświadczenia w wileńskich restauracjach rozpocząłem od piw butelkowych. Przy odrobinie szczęścia znajdziemy bowiem na etykiecie opis w języku angielskim. Piwo z fotografii powyżej było całkiem smaczne, ale o jego producencie nie jestem w stanie wiele opowiedzieć.


Browar "Būsi trečias" widziany od strony ulicy.

Wedle zgodnych informacji najstarszym browarem restauracyjnym w Wilnie jest "Būsi trečias"((Totorių g. 18), co dosłownie oznacza "Będziesz trzeci". Ponoć nazwa ta nawiązuje do dawnych , słusznie minionych czasów, kiedy to butelka wódki kosztowała trzy ruble. Cena była tak wygórowana, że dwie spragnione osoby poszukiwały trzeciego chętnego. Tym trzecim zostawał zwykle nieznajomy, który odpowiedział pozytywnie na zaproszenie "kto będzie trzeci?". Tą sympatyczną opowieść zapisano na na głównej stronie internetowej lokalu, trudno więc z nią polemizować. Osobiście mam jednak podejrzenie, że nazwa może być związana z przysłowiem "gdzie dwóch się zbierze, wkrótce pojawi się i trzeci" (nie mylić z polskim powiedzeniem "gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta). Być może zresztą geneza tego litewskiego przysłowia związana jest z opisanym wyżej poszukiwaniem trzeciego? Kto wie? 

Wejście na teren letniego ogródka browaru.


Miłym zaskoczeniem było odkrycie ogródka piwnego, mieszczącego się na podwórku. Dzień nie był zbyt ciepły (był początek maja), siedziało się jednak sympatycznie, a obsługa dbała, by niczego nam nie brakowało. Gdy jednak zrobiło się nieco zbyt chłodno, przesiedliśmy się do wnętrza - uprzejmy kelner pomógł nam w znalezieniu miejsca, ponieważ większość była już zajęta lub zarezerwowana (wkrótce po zmroku lokal szczelnie wypełnił się, jak się to mówi - do ostatniego miejsca). Niebawem stałem się "tym trzecim".... w kolejce do toalety (niestety, jest tylko jedna). Po wcześniejszych - niestety nużących - doświadczeniach z litewskim piwem, odetchnąłem. Piwo może nie jest wybitne, warte jest jednak uwagi. W ofercie znajdują się  trzy rodzaje: pils, czarne (schwarzbier) i porter (tego niestety nie spróbowałem) oraz koktajle piwne, cydry i piwa z innych browarów (m. in. Volfas Engelman). Zarówno pilsa, jak i piwo czarne charakteryzuje wysoka, trwała piana i przyjemny, chmielowy aromat. Każde z lokalnych piw kosztuje 3 euro (za pół litra, co nie jest regułą - w wielu lokalach piwo podaje się w szklankach 0,4 litra). Również miejscowa kuchnia jest warta uwagi - w zasadzie wszystkie próbowane przez nas dania okazały się smaczne i w pełni akceptowalne.


Letni ogródek browaru.


W przecznicy tuż obok placu ratuszowego (czyli w samym centrum Wilna) znajduje się browar Leičių (Stiklių g. 5). Usytuowany jest nad sklepem Bambalyne, w którym możemy zaopatrzyć się w ciekawe piwa z litewskich kraftowych browarów. Niemal naprzeciw znajduje się restauracja, należąca do tych samych właścicieli. Co do podawanych potraw nie mam większych zastrzeżeń, piwo jednak mocno mnie zmęczyło. Trudno doszukać się w nim istotnych wad, jest jednak po prostu nijakie. Po trzech podejściach dałem sobie spokój. Na koniec pobytu w Wilnie nabrałem jednak przekonania, że piwa z tego browaru trzymają po prostu średnią - jedynym jaśniejszym punktem okazały się opisane wyżej wyroby z "Būsi trečias". Niestety, nie udało mi się dotrzeć do położonego na obrzeżach Wilna browaru "Tores" (Guriu g. 10). Zabrakło też czasu na odwiedziny, położonego w centrum browaru "Prie Katedros" (Gedimino pr. 5).



"Historyczna" etykieta Šnekutis - skan z oficjalnej strony restauracji i browaru.

Trudno nie wspomnieć o najczęściej chyba wzmiankowanym w przewodnikach lokalu. Šnekutis - bo o nim tu mowa -  należy bez wątpienia do jednej ze współczesnych wileńskich legend. Obecnie to trzy lokale (Šv. Mikalojaus g. 15, Polocko g. 7A, i Šv. Stepano g. 8). Zainteresowanych odsyłam na oficjalną stronę:

Dziś Šnekutis sprawia wrażenie sympatycznej sieciówki, chętnie jednak odwiedzanej przez miejscowych, jak i turystów. Z doborem piwa musiałem poradzić sobie sam, na szczęście wszystkie piwa wypisane są na dobrze widocznej tablicy. Ponieważ zamawia się przy barze, nie ma co liczyć na okazję dłuższej rozmowy z barmanem. Piwa z kranów okazały się całkowicie bezbarwne i zmęczyły mnie podobnie, jak choćby te z browaru Leičių. Jeśli jednak ma się odrobinę samozaparcia, można coś wybrać z dobrze wyeksponowanej lodówki. Mnie tego samozaparcia niestety zabrakło.... Jedzenie okazało się poprawne, ale - powiedzmy - nieco barowe. Tak więc w pamięć najbardziej zapadł mi sam właściciel (dość charakterystyczna postać), siedzący przy sąsiednim stoliku, z którym udało się nawet wymienić kilka konwencjonalnych pozdrowień. Podsumowując - kto tu zaglądnie raczej nie będzie żałował.Ale szału nie ma.

Wejście do restauracji "Žemaičių ąsotis".

Trudno natomiast znaleźć informacje o jakiś lokalach znajdujących się poza starym miastem. Tymczasem w trakcie nieco dalszych wędrówek można natrafić na sympatyczne miejsca. Takim niewątpliwie jest Žemaičių ąsotis (Naugarduko g. 32-1), czyli "Żmudzki dzbanek". Miła atmosfera, ciekawy wybór dań regionalnych i całkiem spora piwna oferta - niestety, wszystkie piwa okazały się równie nijakie. Może jednak za bardzo marudzę? Wilno na pewno warto odwiedzić - nie obiecujcie sobie jednak nadmiaru piwnych rozkoszy! 

poniedziałek, 10 czerwca 2019

PODATKI I OPŁATY POBIERANE OD PIWOWARÓW KRAKOWSKICH W XVI I PIERWSZEJ POŁOWIE XVII WIEKU

Artykuł do pobrania






Podatki płacimy wszyscy. Nawet ci, którzy uważają, że ich nie płacą - podatki ukryte są przecież w cenie każdego towaru dostępnego w sklepach. Cóż, jedni dziwią się, że mówią prozą, inni - że płacą podatki. Alkohol od wieku był wdzięcznym przedmiotem wykorzystywania efektów pracy niektórych branż rzemieślniczych (przyznajmy, że niektóre wykorzystywano bardziej - w zasadzie zostało tak do dziś). Jako pierwsza na pomysł opodatkowania piwowarów wpadła królowa Kleopatra. Naraziła się tym poddanym, ale podreperowała budżet. Geneza współczesnych podatków sięga średniowiecza. I znów sięgnięto po wyroby alkoholowe. Piwo, miód, a następnie wino i wódkę. Można by powiedzieć - i tak do dnia dzisiejszego, i byłaby to w zasadzie prawda. A jak wyglądało to w wieku XVI, nie bez przyczyny nazywanym złotym wiekiem piwa?



Marinus Claeszoon van Reymerswaele, "Poborcy podatków". Obraz z 1 poł. XVI wieku. 


Piwowarzy krakowscy obciążeni byli szeregiem danin, zarówno na rzecz skarbowości królewskiej, jak i miejskiej. Geneza i pochodzenie tych powinności były zróżnicowane, wystarczy jednak stwierdzić, że piwowarstwo krakowskie w XVI wieku obciążały trzy podstawowe daniny: czopowe, ternarii ducillorum (zwane następnie kwartnikami od warów) oraz braxatura cerevisiae alias rorgelt. W roku 1589 wprowadzono dodatkową opłatę jednego grosza od każdej beczki wyprodukowanego piwa. Początkowo miała być to opłata jednorazowa, jednak już w roku 1590 okres obowiązywania tej daniny wydłużono i to bez względu na inne podatki, pobierane na rzecz skarbowości królewskiej bądź miejskiej. Opłatę tą nazywano groszowym lub groszem ratusznym. Z XVI i 1 poł. XVII wieku zachowało się szereg dokumentów, rejestrujących poszczególne podatki i opłaty. Najstarszy zachowany dokument z roku podatkowego 1544/45 dotyczy wybierania czopowego. Prześledzenie tych dokumentów pozwoliło na zrekonstruowanie rozwoju systemu podatkowego w dawnej Polsce.


Artykuł do pobrania tu:
https://apcz.umk.pl/czasopisma/index.php/RDSG/article/view/RDSG.2017.03

piątek, 7 czerwca 2019

ZAPOTRZEBOWANIE NA ENERGIĘ KRAKOWSKIEGO PRZEMYSŁU PIWOWARSKIEGO  W XVI I 1 POŁ. XVII WIEKU W ŚWIETLE KWERENDY ARCHIWALNEJ I SYMULACJI PROCESU SPALANIA W PIECACH BEZKOMINOWYCH

Artykuł do pobrania






Czy obliczenie, jakie było zapotrzebowanie na energię w dobie wczesnonowożytnej w przemyśle piwowarskim Krakowa jest w ogóle możliwe? Lakoniczność źródeł historycznych w tej materii niestety nie pomaga w odpowiedzi na to pytanie. Ale od czego są przyjaciele? Wspólnie z kolegą z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie obmyśliliśmy sposób, jak odpowiedzieć na takie pytanie. Przeprowadzone wspólnie badania mają wyjątkowy charakter - nie tylko w skali Polski, ale też europejskiej i światowej. Czy tego typu badania mają sens, tzn. czy odpowiadają na pytania, na które nie potrafią odpowiedzieć historycy na podstawie dostępnych dokumentów - sądzę, że tak. Zresztą możecie ocenić to sami, przeglądając artykuł. 

Przekrój pieca bezkominowego, odpowiadającego krakowskim piecom piwowarskim (służącym do warzenia piwa). Spaliny wydostają się na zewnątrz przez otwór paleniskowy.  Nie oznacza to, że konstrukcje takie w ogóle były pozbawione kominów - dym i opary z kotła zbierała tzw. "kapa" i kominem (bywało, że drewnianym!) odprowadzane były na zewnątrz.
link do artykułu:
http://resgestae.up.krakow.pl/article/view/4597